Wszyscy ze świata mody marzą o Paryżu. To tam wybierała się naczelna Runway-a w sławnym filmie "Diabeł ubiera się u Prady". W końcu jej asystentka jadła tylko kostkę sera dziennie, żeby dobrze tam wyglądać i zmieścić się w te wszystkie piękne i oczywiście firmowe stroje.
Paryż jest pełen ważnych osobistości. Są tam najwięksi projektanci, najwięksi reklamodawcy i najwięksi kupcy z najgrubszymi książeczkami czekowymi. Londyn jest w pewnym sensie niedogodnością dla dużych graczy. Niektórzy zmuszają się do przyjazdu z lojalności albo sentymentu dla dawnych dobrych czasów, w poszukiwaniu swego rodzaju confetti mody, żeby rozweselić strony magazynów albo zapełnić luki w swoich sklepach. Ale większość czeka do pokazów w Paryżu, żeby zaopatrzyć się w nowe atrakcyjne artykuły.
Nowy Jork ma swoich graczy - Marc Jacobs, Michael Kors. Ma swoje marki reklamodawców - Ralph Lauren i Calvin Klein. To samo w Mediolanie z Pradą, Versace i Dolce. Ale Paryż to wielki król - Chanel, Dior, Galliano, Valentino, YSL, Louis Vuitton, Givenchy, McQueen. Nawet jeśli tysiąc osób stanie do nowojorskiego pokazu Marka Jacobsa, dwa razy tyle będzie napierać i przepychać się łokciami do Diora. British Fashion Council walczy o swoje trzy dni pomiędzy Mediolanem a Paryżem. Co jakiś czas zwraca się z prośbą do swoich sławnych i utalentowanych, jak McQueen albo Burberry, żeby wrócili, ale ostatecznie wszyscy zawsze kierują się w stronę Paryża.
Jednak jest też druga strona medalu. Jeśli nie stać Cię na ponad milion funtów na pierwszy pokaz, trzeba być tak awangardowym jak Hussein Chalyan albo Sophia Kokosolaki, żeby zostać choćby zauważonym. Jak mawiają sami zainteresowani: w przeciwnym razie znika się niezauważonym jak pierdnięcie na wietrze".
Czy w dzisiejszy realiach, nawet naszych polskich, wypromować się mają szansę jedynie wielcy gracze i sieciówki tj. ZARA, Mango, TopShop, za którymi stoi ogromny kapitał? Ewentualnie wielce kontrowersyjni projektanci?
Tekst źródłowy: Internet, Autor Anonimowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz